»LIMONOW«


von
Emmanuel Carrère



Die unautorisierte Webseite zum Buch.
Von den Machern von Limonow.de

zurück

Faszysta, punk, przebieraniec

Rozmowa z Emmanuelem Carrere, autorem książki «Limonow».

— Aleksander Sołżenicyn zwykł mawiać, że Eduard Limonow jest kimś pomiędzy Bułatem Okudżawą, pornografem i Josephem Goebbelsem. Miał rację?

— Sporo. c jest całkiem niezłym poetą, klasycznym pornografem o znamionach wybitności, tylko z tym faszyzmem to jakieś nieporozumienie.

— To po kolei.

— Wychował się na charkowskim robotniczym osiedlu, był kimś w rodzaju dzisiejszego początkującego rapera na paryskim przedmieściu. Powtarzał sobie, że literatura jest sposobem na uniknięcie dożywotniej pracy w fabryce lub życia przestępcy. W ramach terapii po próbie samobójczej pracuje w księgarni, która wieczorami zmienia się w literacki salon. Limonow kopiuje samizdatowe tomy poezji Cwietajewej, Mandelsztama, Bułhakowa. Tak naprawdę zarabia na życie szyciem fantazyjnych kolorowych garniturów. Sam zresztą najchętniej obnosi się w marynarce w kolorze czekolady, uszytej złotą nitką. Jest skrzyżowaniem hipisa i buntownika. Ale przede wszystkim marzy o sławie poety. Ma pecha, bo pojawia się Josif Brodski, który zgarnął całą pulę: zdolny, protegowany Anny Achmatowej, na dodatek skazany w 1963 roku na 5 lat łagrów za pasożytnictwo. Żyje w glorii bohatera. Ruch dysydentów, który narodził się w latach 60., Limonow traktował z szyderczą wrogością, dla niego Sołżenicyn i Breżniew to jedno zło. Był cwaniakiem, chuliganem. Dla niego Rosja nie była państwem totalitarnym. Społeczeństwo raczej przypominało mu jeden wielki burdel, i jeśli ktoś był wystarczająco cwany, mógł z tego korzystać i nieźle się bawić.

— Limonow tworzył literackie podziemie?

— On i jego koledzy mówili o sobie undersi [od angielskiego underground — red]. Uważali, że publikowane książki czy wystawiane obrazy są skompromitowane i słabe. A każdy prawdziwy artysta jest nieudacznikiem. Nieudacznictwo było szlachetne. Malarz miał zarabiać jako stróż nocny, poeta odgarniać śnieg sprzed gmachu redakcji. Życie Limonowa i innych nieudaczników było gówniane, ale żaden z nich nikogo nie zdradził. Undersi rozgrzewali się w kuchniach, gdzie dyskutowali całymi nocami, puszczali w obieg samizdaty i pili samogon pędzony z cukru i aptecznego alkoholu w łazienkowej wannie.

— Wszystko to opisał Wieniedikt Jerofiejew w książce «Moskwa Pietuszki». Znali się z Limonowem?

— Oczywiście. Obaj przybyli w latach 60. do Moskwy jako prowincjusze. Środowisko to uparcie przeciwstawiało się dysydentom, którzy uparcie wierzyli w przyszłość i moc prawdy. Takim jak chociażby Sołżenicyn, ale z nim na szczęście można było nie mieć do czynienia. Mieszkał na prowincji, w Rozaniu, pracował dzień i noc, bratał się wyłącznie z byłymi zekami, spisywał po kryjomu ich wspomnienia, które stały się kanwą «Archipelagu Gułag». Determinacja i odwaga Sołżenicyna dla wielu Rosjan miały coś nieludzkiego. Zwłaszcza że był równie wymagający wobec siebie, jak i innych. Pisanie o rzeczach odmiennych od obozów uznawał za tchórzostwo.

Nie znał tego stadnego, wesołkowatego światka, którego Limonow był gwiazdą, paradując po placu Czerwonym w białych dżinsach z obłędnie piękną narzeczoną. Stanowili najbarwniejszą parę Moskwy, co nie przeszkadzało im mieszkać w jednym pokoju.

— Aż znowu nie pojawił się Brodski. Właśnie wrócił z zesłania z dalekiej Północy, zamieszkał w Leningradzie, chociaż czasami przyjeżdżał do Moskwy. Był tam wielbiony, recytowano z pamięci jego wiersze. Limonow nie lubił chyba pisarzy?

— Nie lubił, kiedy otaczało się kultem kogoś innego niż on. Uważał, że podziw, jakim się darzy innych pisarzy, jest skradziony jemu. Kiedy KGB zmusiło Brodskiego do spakowania walizek, Limonow jako jeden z nielicznych się ucieszył.

— Sołżenicyn i Brodski daliby wszystko, żeby zostać. Limonow wyjechał na własną rękę. Wiedział, że kariery w Rosji nie zrobi?

— Limonowa tak naprawdę nie interesowała literatura, lecz sława, rozgłos, zamieszanie. Co mu mogła w tej kwestii zaoferować Moskwa? Gdyby urodził się na Zachodzie, zostałby pewnie gwiazdą rocka. Kiedy trafia w 1975 roku do Nowego Jorku, znowu spotyka znienawidzonego Brodskiego. Musi iść do niego po pomoc, bo nie zna nikogo innego. A ten jest już ulubieńcem elit, od Susan Sontag po Octavio Paza.

A Limonow żadnej kariery w Ameryce nie robi. Jest dziennikarzem emigracyjnej gazety, ogrodnikiem, pomocnikiem sprzątaczki, majordomusem domu, najlepszym na Manhattanie, bezdomnym. Kiedy rzuca go narzeczona, on, siedząc na balkonie w jakimś tanim hotelu i pijąc wino za 95 centów, pisze «To ja, Ediczka», swoją najlepszą powieść. Puszcza rękopis w obieg wśród znajomych jako samizdat. Na pierwszy ogień idą Brodski i Michaił Barysznikow, słynny tancerz, choreograf.

— To klasyczna pornografia, o której mówił Sołżenicyn. Brodskiemu nie mogło się to podobać...

— Czyta długo i nie wiadomo nawet, czy do końca. Odpowiada Limonowowi, że to «Zbrodnia i kara», ale pisana z pozycji Swidrygajłowa, najbardziej negatywnej i podejrzanej postaci powieści Dostojewskiego. Za to Barysznikow jest zafascynowany, ale boi się narazić towarzystwu emigracyjnemu. Jawnie autobiograficzna powieść to dowód rozczarowania Ameryką. Bohater książki nie może się pogodzić z utratą żony, ze swoją emigrancką biedą i z tym, że świat ma w nosie jego wiersze. Postanawia więc pójść w ślady Jeleny i zostać męską utrzymanką. Wchodzi w krąg bogatych nowojorskich pederastów. Powieść odrzuca ponad 100 amerykańskich wydawców.

— Jak trafia do Francji?

— My lubimy takich łobuzów, pisarzy odrzuconych przez konserwatywną Amerykę. To u nas odnieśli sukces tacy pisarze jak Henry Miller, Charles Bukowski czy Edgar Allan Poe. W Paryżu wydał go Jean Jacques Pauvert, kontrowersyjny wydawca surrealistów, wielokrotnie oskarżany o obrazę moralności.

— A może zadziałała tradycyjna francuska fascynacja kulturą rosyjską i komunizmem?

— Inteligencja francuska właśnie przeczytała «Archipelag Gułag» i wielu spadły klapki z oczu, pojawiły się porównania komunizmu do faszyzmu, wcześniej absolutnie zarezerwowane dla takich niepokornych starców jak Raymond Aron, których i tak nikt nie słuchał. Francja nagle przestała być sowietofilką, chętnie przyjmowała dysydentów ze Wschodu. I kiedy Limonow przyjechał do nas na początku lat 80., zaczął być traktowany jak uchodźca polityczny, którym nie był, i nie chciał być tak traktowany.

— Na kogo się kreował?

— Świetnie grał rolę czarującego łobuza. Był popularny w środowisku śmietanki towarzyskiej ówczesnego Paryża, z którą włóczył się po nocnych klubach: modelki, projektanci mody, rockmani... Wszyscy uważali go za zabawnego, prowokacyjnego gościa.

Pamiętajmy, że był to najlepszy okres kultury punk, w cenie były: prowokacja, bluźnierstwo, sprzeciw wobec ustalonych hierarchii. Salony fetowały Sołżenicyna, a tu zjawia się Limonow, który nie wstydzi się swej skórzanej kurtki czekisty, ojca w NKWD... Wyglądał jak typowy punk, tyle że nie musiał się ubierać w drogich paryskich butikach. Nazywano go Johnym Rottenem literatury.

— Pisał regularnie i publikował jedną książkę rocznie. I tak przez 10 lat. Miał tylko jeden temat: własne życie, które wykorzystywał kawałek po kawałku. Po trylogii amerykańskiej dostaliśmy historię młodocianego przestępcy z Charkowa, dzieciństwo w czasach stalinowskich...

— Pisanie nigdy nie było dla niego życiowym celem, lecz środkiem, by stać się bogatym i sławnym. Po pięciu latach spędzonych w Paryżu zdał sobie sprawę, że nigdy do tego nie dotrze. Że zestarzeje się jako drugorzędny pisarz o kontrowersyjnej reputacji, któremu będą zazdrościli wielcy pisarze, bo zawsze będzie miał na wieczorkach ładne dziewczyny, które wierzą w jego barwne życie. W tym czasie mieszkał już na poddaszu z żoną, śpiewaczką alkoholiczką, szperał w kieszeniach w poszukiwaniu drobnych na śniadanie i zastanawiał się w panice, czy zostały mu jeszcze jakieś wspomnienia, które mógłby upchać do następnej książki. Prawda była taka, że sprzedał już całą swoją przeszłość i została mu teraźniejszość, a ta nie wyglądała dobrze. Tym bardziej że ten — w jego oczach — skurwiel Brodski właśnie dostał Nobla.

— W latach 90. Eduard Limonow wrócił do Rosji i stanął na czele Partii Naro- dowo-Bolszewickiej. To ugrupowanie skupiało w większości skinów. Kiedyś spalili polską flagę pod naszą ambasadą w Moskwie. Nie za łatwo rozgrzesza go pan z faszystowskich fascynacji?

— Nie jest faszystą w sensie funkcjonariusza reżimu, trybikiem w ma- szynie. To faszysta powieściowy. Wtedy sprzymierzył się z Aleksandrem Duginem, który był ideologiem rosyjskiego faszyzmu. Sam Limonow o polityce nie miał pojęcia. Dziś mówi o tym jako o grzechach młodości.

— Grzechy młodości? Miał wtedy 50 lat!

— Nie staram się pomniejszyć jego winy. Ale pamiętajmy, że ukształtował go Nowy Jork lat 70., czyli narodziny disco, kultury przebierania i punk rock w Paryżu. Limonow to faszysta estetyzujący, dandys, prowokator niczego nietraktujący poważnie. On nie jest ideologiem, ale raczej scenicznym pajacem, który przebiera się za faszystę.

— Czy jego słabość do Stalina i komunizmu też pan tak tłumaczy?

— On, syn niskiego rangą enkawudzisty, nie doświadczył na własnej skórze bezwzględności systemu, jest więc wciąż małym pionierem dumnym ze swego kraju. Jego przywiązanie do komunizmu jest szczere tak jak większości rosyjskiego społeczeństwa.

— Ależ pan wybrał bohatera. Warto w ogóle pisać było o nim książkę?

— Limonow sięgał dna kilka razy: leżał znokautowany, pozbawiony nadziei i zawsze wstawał. Podziwiam go za to. Mam do niego szacunek, że wystarcza mu tupetu, żeby być rewolucjonistą, człowiekiem poza prawem. Zawsze płaci swoje rachunki. Już w czasie prezydentury Władimira Putina trafił za kratki za nielegalne posiadanie broni.. W jego obronie stanęli obrońcy praw człowieka i koledzy pisarze, dzięki czemu po kilkunastu miesiącach odzyskał wolność.

— Jego peany na cześć Slobodana Miloszevicia, którego uważa za ofiarę zachodniego spisku, też pan potrafi wytłumaczyć?

— Jego zaangażowanie po stronie Serbii to najczarniejsza karta. Kiedy zobaczyłem film dokumentalny «Serbski epos», myślałem, że nie napiszę tej biografii. Miałem wstręt do Limonowa, rzuciłem pisanie tej książki na ponad rok. Paweł Pawlikowski pokazał jego wizytę u serbskich watażków oblegających Sarajewo — rozmowę, jaką Limonow odbył z Miloszeviciem o poezji, patrząc na ostrzeliwane Sarajewo. Sam pisarz zresztą nie przepuścił okazji, by postrzelać sobie z cekaemu. Widzimy, jak oddaje kilka serii w stronę bośniackiej stolicy.


rozmawiał Jacek Tomczuk | «Rzeczpospolita», 02.11.2012

Emmanuel Carrère

Original:

Jacek Tomczuk

Faszysta, punk, przebieraniec

// «Rzeczpospolita» (pl)
02.11.2012